W tej rubryce moi uczniowie, przyjaciele i czytelnicy dzielą się swoimi wrażeniami o podróży do Rosji i innych krajów Europy Wschodniej, żeby zachęcić Was do wyprawy do tego kraju i regionu.
Łukasz jest moim uczniem, odwiedził nie tylko stolicę Rosji, ale zahaczył też o Kaukaz, a dokładniej o Czeczenię i Dagestan. O tym regionie właśnie będzie jego opowieść.
«Mam na imię Łukasz, mieszkam w Poznaniu. Pomimo tego, że mam już prawie 30 lat na karku to w Rosji miałem okazję być jak tylko raz (niestety – chciałoby się zdecydowanie więcej). W trakcie tego miesiąca z okładem mojej bytności za wschodnią granicą udało mi się zobaczyć jedynie mały wycinek tamtejszej rzeczywistości. Jak wiadomo Rosja stanowi ogromną oraz zróżnicowaną przestrzeń, której całościowe poznanie zajmuje lata, więc co to jest taki miesiąc przy tym – tyle co nic.
Dlaczego warto odwiedzić Kaukaz Północny, a dokładnie Czeczenię i Dagestan? Przede wszystkim dlatego, że republiki te, z uwagi na w dalszym ciągu szczątkowo rozwiniętą turystykę, stanowią chyba ostatnie miejsce, gdzie bez większych zmian uchowała się tradycyjna kaukaska gościnność, właściwa dla ludów od wieków zamieszkujących pasmo górskie pomiędzy dwoma morzami. Jest to z pewnością walor, który docenią miłośnicy autentycznego kontaktu z kulturą odwiedzanego kraju.
Owszem, w takiej Gruzji dla przykładu również możemy spotkać całą masę otwartych oraz życzliwych nam ludzi, ale z uwagi na wszechobecne już w tym kraju pensjonaty, kempingi jak i inne przybytki turystycznego “luksusu”, ich podejście do nas, jako do przyjezdnych, nie jest już takie jak dawniej. Aby być zaproszonym bezinteresownie w gościnę nie wystarczy już stanąć na środku wioski I poczekać chwilkę — widok turysty stał się dla Gruzinów na tyle powszedni, że takim zachowaniem raczej zwabimy co jedynie miejscowych potentatów “branży hotelarskiej”, którzy zaczną zachwalać nam swoje usługi. Tymczasem realia podróżowania po rosyjskich republikach Kaukazu przedstawiają się trochę inaczej, postaram się je Wam pokrótce przedstawić.
Po Kaukazie Północnym podróżowałem razem z kolegą Piotrem z Warszawy poznanym zupełnie przypadkowo w hostelu w Groznym (to uczucie gdy wchodzisz do pokoju mówiąc “zdrastwujtie”, a siedzący na kanapie koleś odpowiada rodzimym “dzień dobry” — akcent mnie zdradził od razu). Po spędzeniu paru dni w stolicy Czeczenii postanowiliśmy razem wyruszyć do jednej z wiosek położonych w górach Dagestanu.
Generalnie do przemieszczania się po rejonie można wykorzystać tak zwaną marszrutkę — połączenie busa z taksówką za niewygórowaną cenę. Drugą opcją jest autostop, z którego my korzystaliśmy, a który bardzo gorąco polecam: na Kaukazie, nawet na mało ruchliwych, lokalnych drogach, na propozycję zabrania czeka się średnio 15 minut — zdecydowana większość miejscowych z chęcią nas podrzuci w interesującym nas kierunku jeżeli będzie miała taką możliwość. Pewnym wyjątkiem od tej reguły są drogi położone wysoko w górach, gdzie ruch jest szczątkowy i wynosi dosłownie kilka samochodów na dzień – w takich warunkach siłą rzeczy trzeba będzie swoje odczekać, no ale z drugiej strony tak wysoko zapuszczać się nie musimy.
Łatwość znalezienia okazji to jedno, inna sprawa że taki sposób podróżowania po Kaukazie wiąże się z dodatkowymi atrakcjami. Jeżeli tylko droga będzie wiodła blisko domu kierowcy, bądź też jego krewnych, wtedy jest bardziej niż prawdopodobne, że zostaniemy zaproszeni na poczęstunek. Bywa, że zanim dojedziemy do celu tego typu wizyt zaliczamy kilka w ciągu dnia, stąd też uwaga dla tych, który liczą na zrzucenie wagi przez wyjazd w górskie rejony – można się przeliczyć, tym bardziej, że takie poczęstunki są z reguły bardziej sute, niż skromne, a odmawiać przecież nie wypada gdy nas częstują.
Jedzenie nie jest oczywiście jednym elementem takich odwiedzin. Drugim, zdecydowanie ciekawszym, są historie. Historie jakimi podzieli się z nami miejscowi, gdy wykażemy odrobinkę ciekawości i zaczniemy ciągnąć go za język. Niektóre mogą brzmieć dosyć nieprawdopodobnie, przykładowo jeden z Czeczenów opowiadał nam o śmierci klinicznej jaką przeżył podczas ostatniej wojny w republice. Inny z kolei podzielił się historią o swojej przyjaźni z młodzieńczych lat z… niedźwiedziem, która to przyjaźń została zakończona w sposób tragiczny przez myśliwego. Nic tam, będąc na Kaukazie jestem w stanie uwierzyć we wszystko.
Na gościnność możemy liczyć nie tylko ze strony kierowców — miejscowi stróże prawa niczym im nie ustępują pod tym względem. W Dagestanie na wyjeździe z każdej większej miejscowości znajdują się tak zwane posty — posterunki milicji, służące do pilnowania, aby obywatele nie robili niczego głupiego, mówiąc oględnie. Kierowca, który zostawia nas w danym miasteczku, np. dlatego, że musi odbić w inna stronę, nie wyrzuca nas gdzie popadnie, tylko zawozi nas na wylotówkę w interesującym nas kierunku. Tam natomiast możemy być pewni, że spotkamy milicjantów z postu, którzy zaopiekują się nami do czasu znalezienia następnego autostopu.
Co ciekawe stróże prawa z reguły sami aktywnie pomagają nam w procesie szukania okazji — najpierw pytają się nas, w jakim kierunku chcemy się udać, a następnie zatrzymują przejeżdżające samochody i dogadują z kierowcami wszelakie szczegóły. My w tym czasie możemy się zrelaksować i podjeść trochę, bo chociaż post stanowi przede wszystkim miejsce służby dla dobra narodu to nic nie stoi na przeszkodzie, aby był również miejscem podejmowania gości – czytaj: jedzenie oraz picie (plus papierosy jeżeli ktoś gustuje) i tak wylądują na stole.
W tym miejscu wypada wspomnieć, że czasami wizyta na poście kończy się przejażdżką do miejscowego oddziału KGB. Wynika to z tego, że Kaukaz Północny jest siłą rzeczy rejonem pod specjalnym nadzorem, stąd też miejscowe specsłużby lubią mieć na oku wszystkich przyjezdnych. W naszym przypadku całe zajście wyglądało tak: na jednym z postów strażnik powiedział nam, że mamy poczekać i nigdzie się nie ruszać, sam zaś wykonał kilka tajemniczych telefonów. Czekaliśmy więc, w między czasie racząc się prowizorycznym prysznicem zmontowanym tuż obok drogi oraz arbuzami, którymi obdarowywali nas strażnicy. Po dłużej chwili (zdążyliśmy już zjeść parę tych arbuzów) na post podjechał samochód terenowy marki UAZ, a siedzący za jego kierownicą milicjant oznajmił, iż zabiera nas w “pewne miejsce”. Nie mieliśmy specjalnie nic do gadania, tak więc załadowaliśmy plecaki na pakę i w drogę.
Milicjant okazał się być człowiekiem o nader sympatycznym usposobieniu. Podczas jazdy szczególnie zachwalał swój pojazd, zapewniając, iż jest to maszyna, która wjedzie wszędzie. Niestety tak się jakoś złożyło, że ten niezwyciężony niby wehikuł podczas pokonywania któregoś z rzędu podjazdu postanowił odmówić posłuszeństwa i stanął na dobre. Naszemu opiekunowi przyszło więc samemu łapać stopa, aby dowieźć nas do urzędu – w końcu obowiązek służbowy trzeba wypełnić. Skończyło się na tym, że pozostałą część trasy przebyliśmy cisnąć się w trójkę razem z milicjantem na tylnym siedzeniu starej łady należącej do obywatela, który zdecydował się pomóc władzy w nagłej potrzebie. No ale do celu dojechaliśmy.
Od razu chciałbym zapewnić, że wizyta w urzędzie bezpieczeństwa nie jest niczym strasznym. Pomimo tego, że na miejscu przywitał nas portret Feliksa Dzierżyńskiego wiszący dumnie nad biurkiem naczelnika oddziału, od razu dało się odczuć, iż metody pracy tej instytucji zdążyły się w pewnym stopniu zmienić od czasów Związku Radzieckiego. Wystarczy powiedzieć, że zaraz po przyjeździe zostaliśmy poczęstowani herbatą oraz ciastkami, a sam naczelnik pozwolił nam sobie zrobić zdjęcia pamiątkowe w swoim fotelu, razem z podobizną naszego “słynnego” rodaka. Po niezbyt długiej rozmowie na “tematy ogólne” zostaliśmy odstawieni na post, z którego nas wcześniej zabrano. Odwoził nas znany nam już poczciwy milicjant, który zdążył w między czasie załatwić sobie samochód zastępczy (do zachwalania którego już się specjalnie nie kwapił).
Dobrze, a co się stało gdy w końcu dotarliśmy do naszego miejsca przeznaczenia w górach? Kierowca, który nas przywiózł do wioski nie zostawił nas samych na pastwę losu, pomimo tego, że sam miał jechać dalej. Zamiast tego udał się do administratora wioski (ktoś w rodzaju naszego sołtysa), aby obwieścić przybycie gości “z Polszy”. Administrator zaprosił nas od razu do siebie na nocleg, po czym zarządził przygotowanie sutej kolacji. Jednocześnie poinformował nas, że w Dagestanie nie jest mile widziane zostawanie w gościach tylko na jedną noc. Pobyt przez dwie noce jeszcze jakoś ujdzie natomiast w dobrym tonie jest zostać przynajmniej na trzy. My popełniliśmy ten nietakt I zostaliśmy “tylko” na dwie. Z chęcią zostalibyśmy dłużej, ale czas ważności wizy nas gonił.
Chciałoby się jeszcze napisać parę rzeczy, ale chyba już dawno przekroczyłem dopuszczalny rozmiar rubryki. Tak w dużym skrócie wyglądają realia podróżowania po rosyjskim Kaukazie. Potraktujcie proszę ten opis jako skromne liźniecie tematu. Skupiłem się na opisie gościnności ludzi tam mieszkających, ale to oczywiście nie jest jedyna rzecz warta doświadczenia w tamtych stronach. Jest tego dużo więcej: kultura, taniec, muzyka, kobiety o ponadprzeciętnej urodzie (tutaj uwaga – szukanie żony na islamskim Kaukazie jest zajęciem dosyć ryzykownym, szczególnie gdy kandydatka posiada braci), islam w swojej specyficznej formie, no i oczywiście natura – majestatyczne góry zwieńczone lodowcami. Ale to wszystko stanowi już temat na szersze opracowanie, na które brakuje mi tutaj miejsca, jak i też kompetencji. A zresztą to po co czytać o takich rzeczach — najlepiej pojechać na miejsce i zobaczyć na własne oczy, do czego serdecznie zachęcam».
Foto i tekst: Łukasz Czyż.